Mistrz Branży - interaktywny portal dla piekarzy, cukierników, lodziarzy.

Torty, które zbliżają ludzi

dodano , DR Ranty, materiał promocyjny

O przyjaźniach powstających przy robieniu tortu, częstowaniu innych wiedzą, rancie z duszą i sile do walki z niesprzyjającym losem opowiada najbarwniejsze małżeństwo w tortowej branży – Marlena i Marcin Dorosiowie.

Natalia Aurora Ignacek: Nazwisko Doroś jest bardzo popularne w branży cukierniczej. Kojarzy się z Waszymi rantami do tortów, samymi tortami okolicznościowymi oraz szkoleniami. Jestem ciekawa, od czego właściwie zaczęła się Wasza słodka kariera.
Marlena Doroś: Na początku był tort. Zaczęłam piec 7 lat temu, choć nie jestem cukiernikiem. Z wykształcenia jestem technikiem budownictwa, a używam packi do tynkowania tortów i poziomicy do równania jego powierzchni (śmiech). Oprócz tego zawody te nie mają ze sobą nic wspólnego. Przez 16 lat pracowałam w zakładzie szklarskim, projektując witraże. A po pracy codziennie piekłam dwa ciasta.
W końcu pasja wygrała. W wieku 40 lat postawiłam swoje życie na głowie i jestem z tego obrotu sprawy bardzo zadowolona! Pierwszy tort był na osiemnastkę syna. I okazał się totalną porażką. Na osiemnastkę młodszego tort dało się już zjeść (śmiech). Dziś jesteśmy prężnie działającą pracownią, która cieszy się ogromnym zainteresowaniem.



Marcin również piecze?
Marlena: Rzeczywiście dołączył do mnie w pewnym momencie. Gdy zaczął pomagać, szybko zauważył, że moje blachy mają pewne mankamenty. A on chciał mieć zawsze prosty tort. Dlatego zaczął na własną rękę udoskonalać produkt. I tak powstały pierwsze ranty. W tamtym czasie należałam już do grup tortowych na Facebooku. Pokazałam koleżankom ranty i zostały zaakceptowane. Tak właśnie narodziła się druga firma – Dorosiowe Ranty.

I owe ranty stały się nie mniejszym fenomenem niż piękne bajkowe torty, choć to tylko kawałek zwykłej blachy.
Marcin Doroś: Tak jak pepsi, bo przecież to tylko syrop i woda... My temu naszemu kawałkowi blachy nadaliśmy większe znaczenie poprzez skojarzenie go z emocjami. Emocje łatwo znaleźć, gdy ma się do czynienia z prawdziwymi ludźmi. „Torciary”, czyli grupa kobiet pasjonujących się wypiekiem tortów, to hasło wprowadzone właśnie przez nas. To one sprawiły, że ranty stały się synonimem czegoś więcej. Bo nie ma większych emocji niż te, które towarzyszą chwaleniu się swoim wypiekiem przed innymi. Postanowiliśmy stworzyć tym paniom przestrzeń do zaprezentowania tego, co upiekły w naszych rantach, w mediach społecznościowych. W tamtych czasach żadna firma nie stosowała takich praktyk. Po kwartale strona stała się znana i modna. Pokazanie na niej swojego tortu było czymś wow. Dorosiowe Ranty włączyły jupitery na bohaterki. Oto cała tajemnica popularności marki.



Właściwie od samego początku towarzyszy Wam aura otwartości i przejrzystości. Nagrywacie filmiki, udzielacie się mocno w mediach społecznościowych, prowadzicie szkolenia, które cieszą się ogromną popularnością. Nie boicie się, że ktoś to może skopiować, za bardzo wykorzystać?
Marlena: Konkurencja to najlepsza rzecz, bo motywuje do rozwoju. Wręcz cieszę się, gdy mam do kogo odesłać klienta, gdy już nie mogę przyjąć zlecenia. Sama staram się zawsze być o krok przed konkurencją. Innymi słowy, ciągle się szkolę i podnoszę sobie poprzeczkę. Przez to czuję się spokojna.

Marcin: Dzielenie się wiedzą od początku było wpisane w DNA marki. Zaczęło się od pokazywania, jak korzystać z naszych rantów. Co prawda, nie mieliśmy swoich przepisów lub książki, ale zawsze byliśmy otwarci na pytania – odpisywaliśmy na tysiące.

Marlena: Szkolenia pojawiły się 3 lata temu. Na początku były to bardzo proste rzeczy, takie jak małe przekładane torciki. Teraz robimy kolosy, czyli ogromne, piętrowe torty. Realizujemy je jako nasz projekt Cake me razem z Katarzyną Chudy, która jest cukiernikiem z zawodu. Są też szkolenia ze słodkiego stołu, które cieszą się wielkim zainteresowaniem. Marcin jeździ z nami i potrafi chłodnym okiem spojrzeć na to, co robimy. Potem dyskutujemy o tym, czy wszystko jest ok, czy coś trzeba dopracować, poprawić. Uzupełniamy się.



Nie wszystkim małżeństwom tak łatwo się dogadać również we wspólnej pracy.
Marlena: Jeszcze za czasów, gdy mąż pracował ze mną w pracowni, wychodziliśmy z założenia, że ja pracuję od 6.00 do 14.00, a on zaczyna o 14.00. Wtedy byliśmy szczęśliwi (śmiech). Najpierw darliśmy koty, ale wszystko jest kwestią czasu. Ostatecznie bardzo dużo receptur wprowadził Marcin. Uważam, że mężczyźni mają odwagę we wprowadzaniu czegoś nowego, łączeniu składników. Niestety, gdy okazało się, że potrafimy żyć w zgodzie w tej kuchni, to biznes Marcina zaczął wymagać jego pełnej atencji.



Mimo wszystko odkryliście, że słodkości zbliżają ludzi.
Marcin: To dla nas bardzo ważne, by być w stałym kontakcie z osobami ze szkoleń. Na szkoleniach zawiązują się prawdziwe przyjaźnie. I tworzone są grupy na Facebooku, dzięki czemu te osoby nawet długo po nich mogą pytać o wszystko, czego nie zapamiętały. Dziewczyny chwalą sobie to, że są zaopiekowane na stałe.

Marlena: Ja sama mam takie długotrwałe przyjaźnie, które powstały dzięki szkoleniom. Miłe jest również to, że osoby, które do nas wracają, mówią, że powodem tego jest domowa, ciepła atmosfera. Myślę, że to sprzyja temu, że wiedza, którą dajemy, jest lepiej przyswajana. Staramy się wsłuchiwać w głos kursantek wyciągamy wnioski i dzięki temu odpowiadamy na ich potrzeby. Dlatego np. u nas na szkoleniu dozwolone jest robienie zdjęć i nagrywanie. Uczestnicy dostają mnóstwo materiałów, kody rabatowe, upominki. I rzeczywiście pamiętają o nas, np. zapraszają na otwarcia swoich pracowni. To nas napawa dumą.


I wiecie, że to, co robicie, ma realny wpływ na ludzkie życie, karierę uczestników.
Marcin: Takie szkolenie jest często paliwem do rozpędzenia się. Dziewczyny zyskują wiarę i pewność siebie. Widzimy po roku, jaki progres wykonały i w jakim miejscu są. Prowadząc szkolenia, nie robimy selekcji, nie dzielimy naszych kursantek na osoby, które robią to profesjonalnie, i te, które traktują to tylko jako hobby. Ale miło jest widzieć, że część z nich po szkoleniu zakłada swoją działalność. To dobrze, bo to kierunek rozwojowy i można na nim dobrze zarobić.

Marlena: Śmiało możemy powiedzieć, że dzięki nam wyrastają gwiazdy cukiernictwa. Oliwia Kupidłowska była u nas na szkoleniu i już wtedy wiedzieliśmy, że to wielki talent. Chwilę później wyjechała do prestiżowej szkoły cukierniczej w Londynie. Warto śledzić jej pracę na Instagramie i Facebooku" To zaszczyt, że szkoliła się u nas. Właścicielka pracowni Cudaki z Poznania była na szkoleniu zaledwie w styczniu tego roku, a już robi zawrotną karierę.



Takie przykłady budują markę i ustawiają Was w pozycji wytwórni talentów.
Marcin: My nie bierzemy udziału w wyścigu z innymi firmami szkolącymi. Nie chcemy być cukierniczą Sorboną. Mamy swój styl i towarzyszy nam pewna otoczka. Ciągle się rozwijamy, nawiązujemy również współpracę z innymi partnerami, chociażby z firmą Unox, która użycza nam profesjonalny piec konwekcyjny lub z firmą Callebaut, dzięki której uczestnicy będą mogli poznawać nowości produktowe i korzystać z czekolad. Trafiliśmy w gust wielu z naszą ofertą i mamy coś dla każdego. Dla osób zaawansowanych sprowadzamy gwiazdy z zagranicy.

Na szkoleniu zostaje przekazana wiedza praktyczna i teoretyczna?
Marcin: Na szkoleniach pieczemy i dekorujemy torty, ale też rozmawiamy o tych wszystkich ważnych sprawach, które wiążą się z prowadzeniem firmy. Uczymy również marketingu. Dziewczyny muszą być aktywne marketingowo. Doradzamy więc, jak reklamować swoje słodkości i zdobywać nowego klienta. Rozmawiamy o aktualnych trendach branżowych. Kilka udało nam się nawet wprowadzić na nasz rynek.



Jaki będzie wiodący trend nadchodzącego roku?
Marcin: Najważniejszym trendem roku 2021 będzie Instagram i zdjęcia artystyczne tortów. Coraz więcej słodkich profili robi świetne kolaże i zdjęcia na poziomie profesjonalnym, jest na nich gra cieni, smugi światła. Myślimy, że za niedługo każda pracownia będzie mieć część roboczą, w której powstaje tort, i obok część lokalu do robienia zdjęć – profesjonalne atelier fotograficzne ze ścianką i lampami. Wiadomo, dobre zdjęcie to kolejne zamówienia.

Teraz w czasie drugiego lockdownu branży gastronomicznej jest nieco więcej czasu na zajęcie się takimi sprawami jak ładne portfolio.
Marlena: Ten czas można dobrze wykorzystać. W czasie pierwszego lockdownu zaczęliśmy nagrywać filmiki. W końcu musieliśmy jakoś zapełnić ten wolny czas (śmiech). Okazało się, że to był strzał w dziesiątkę. Wreszcie ja, jako prowadząca szkolenia, stałam się rozpoznawalna. Tym razem też nie mamy zamiaru siedzieć z założonymi rękami, tylko działać, bo lockdown może potrwać nawet do Wielkanocy…



Nie widzę, żeby Was to przerażało…
Marlena: Sytuacja jest trudna, ale staramy się nie załamywać. W końcu nawet w czasach wojny były urodziny i święta. Ludzie zawsze będą kupować słodkie, tylko w różnej formie. Zamieniliśmy robienie dużych tortów ślubnych na trzy razy więcej pracy, ale małymi kroczkami, czyli boxy ze słodkościami minitorty, słodkie upominki...

Marcin: Tak naprawdę słodkie pracownie mają w pewnym sensie prostszą sytuację niż wielkie firmy. Nie trzeba wysyłać pisma do dyrektora, żeby podjął decyzję o zmianach w funkcjonowaniu. Właścicielki podejmują decyzję samodzielnie, więc mogą na bieżąco dostosować swoją działalność do zmieniającej się rzeczywistości. Nieraz brak nam jedynie odwagi, cała sytuacja nas przytłacza.

Marlena: Teraz już się nie boimy, bo w drugi lockdown branża weszła doświadczona. Wszystko idzie sprawniej, a sweetboxy mają szansę stać się cukierniczym hitem tego roku. Przede wszystkim jestem upartą osobą, nie dam się złamać tej sytuacji ani żadnej innej. Tym bardziej, gdy wszyscy się wspieramy.

Dziękuję Wam za rozmowę!