Mistrz Branży - interaktywny portal dla piekarzy, cukierników, lodziarzy.

Autorskie pogrywanie z klientem

dodano , Redakcja MW, materiał promocyjny

Zebrało mi się na kilka cierpkich słów pod adresem polskich muzyków, a to wszystko po tym, jak zobaczyłem występ formacji Pectus . Dotarło do mnie, że muzyka autorska, pisana na zamówienie, wolna od opłat dla organizacji zbiorowego zarządzania prawami autorskimi, wcale nie musi być produktem jakości z dyskontu.

     
 

Artykuł pochodzi z wrześniowego wydania magazynu Mistrz Branży

 

Zamów numery archiwalne w wersji PDF: prenumerata@MistrzBranzy.pl

 

 

Wiem, wiem, narażam się z Pectusem, ale wybaczcie moje pytanie: „Gdzie tam jest muzyka?”. Czyż nie jest to banalny zapełniacz, wypychacz i umilacz czasu, głównie antenowego, bo polskie FM-ki pozbawione charakteru grają łagodne nowości i ograne do znudzenia szlagiery.

Oczywiście są stacje kierowane do młodego odbiorcy, w których roznegliżowane gwiazdki niczym z filmów erotycznych rozdziawiają paszcze, by wydać głos (nie swój zresztą, a dostrojony cyfrowo do tonacji kawałka) do zbasowanej nawałnicy uderzeń, rzężeń i pisków. I mimo wątpliwych walorów artystycznych oceniam wyżej dance'owe wybryki niż polskie produkcje... gdzie kluczowym jest słowo „produkcja”. Bo jak tu docenić coś, co zostało nagrane, zarejestrowane i zmasterowane, ale z prawdziwą produkcją muzyczną niewiele ma wspólnego.

Muzak... To określenie na nie-muzykę, czyli na zbiór harmonicznie i rytmicznie ułożonych sekwencji nut, powtarzających się fraz i sprawiających wrażenie utworu muzycznego będącego tłem w miejscu prezentacji. Czy jest jakaś różnica między twórczością takich artystów, jak Pectus, a "pana Zbyszka", który swe kompozycje firmuje pseudonimem (a czasem bezimiennie) i oddaje je takim firmom audiomarketingowym, jak Sound108? Koncepcja na utwór jest taka sama – stworzyć coś miłego, przyjemnego, by poleciało w tle, nie przeszkadzało, wprowadziło miły klimat, pozytywnie nastroiło.

Poza tym są trzy drobne różnice:
artysta estradowy zachowuje prawa do utworów (jeśli kontrakt z wydawcą nie stanowi inaczej) i może je wykonywać na koncertach, co jest obecnie głównym źródłem utrzymania muzyków,
utwory są chronione przez OZZ-y, organizacje dbające o to, by kompozytor, wykonawca, producent otrzymał wynagrodzenie z tytułu wykorzystywania jego utworów w lokalach i mediach elektronicznych, dzięki czemu wciąż ma na środki na utrzymanie siebie i swojej rodziny,
słowa... no tak, piosenka zawiera tekst, a ludzki głos na podkładzie muzycznym jest łatwiej przyswajalny przez większość słuchaczy niż kompozycje instrumentalne; jeśli komuś nie przeszkadzają idiotyczne wyznania o oczach, które śpiewający chce dać (zapewne jej).

O ile ostatni z punktów może mieć znaczenie dla odbiorcy (poza SPA, gdzie ludzki głos to przestępstwo), o tyle dwa pierwsze powinny być dla słuchacza zupełnie obojętne, bo przecież funkcja tego rodzaju muzyki jest taka sama. Co więcej, nawet cel autorów jest zbieżny. Zarówno twórca chroniony prawem autorskim, jak i wyzbywający się tychże praw chce na swej pracy zarobić, tworząc wspomnianego muzaka. A różnica tkwi w marketingu produktu. W tym, jak jest przedstawiany, podawany, czasem wręcz nachalnie wpychany przez wydawcę lub ego artysty.

Muzyka przecież ma pełnić funkcję usługową, tak jak firma, którą prowadzimy. Kupując samochód do pracy, filtrujemy potrzeby przez możliwości finansowe. Podobnie jest z doborem muzyki. Nie zawsze potrzebna jest znana marka (artysty), by lokal zyskał na jakości dzięki udźwiękowieniu. Potrzebujemy współpracownika zorientowanego w temacie muzycznej selekcji, bo w serwisach zajmujących się sprzedażą muzyki zwolnionej z praw autorskich można znaleźć kompozycje w cenie 3000 dolarów! A są to orkiestrowe utwory ilustracyjne dla produkcji filmowych, zupełnie nieprzydatne w audiomarketingu.

Zatem, moi drodzy odbiorcy, którzy tekst przeczytali i nie obrazili się za ten prztyczek w polską oficjalną twórczość, stawiajcie na kreację własnej marki i budowanie wizerunku lokalu tak, by nie wierzyć ślepo w etykietki przypinane przez wytwórnie płytowe. Oczywiście są miejsca, gdzie muzyka znana z TV i radia ma znaczenie. Nie wyobrażam sobie wieczornych spotkań przy piwie w pubie przy ilustracyjnej, zwolnionej z autorskich opłat muzyce. Jednak jeśli jest to restauracja, kawiarnia czy nawet sklep spożywczy, to niech muzyka pozostanie tłem, działającym jak zapach na zmysły, by je odpowiednio pogłaskać. Nie musi więc pochodzić od renomowanego wydawcy, wykonawcy, bo „bezimienni autorzy” potrafią idealnie, według zamówienia, wykonać swoją pracę, a sztukę doboru muzycznej tapety pozostawmy w rękach speców od audiomarketingu.

autor: Jarosław Drążek, Sound108